Alarm!

 
   Z czego według mnie słynie Anglia? Z deszczu, pysznej herbaty, fish and chips i alarmów przeciwpożarowych. W każdym, dosłownie każdym domu, znajduje się taki alarm. W tych, które posiadają piece gazowe są również czujniki CO. Kiedy aplikowaliśmy o wynajem pierwszego mieszkania musieliśmy przejść wiele etapów rekrutacji. Samo sprawdzenie naszej wiarygodności oraz zarobków zajęło agencji mieszkaniowej prawie dwa tygodnie. Kiedy otrzymaliśmy pozytywną odpowiedź okazało się, że obecny lokator wyprowadzi się dopiero pod koniec miesiąca, czyli kolejne dwa tygodnie oczekiwania. Na ten czas dach nad głową zaproponowała nam koleżanka, którą poznaliśmy w dniu naszego przyjazdu do Anglii, czyli około dwa miesiące wcześniej. Naprawdę, prawie obca nam osoba, a pomagała nam niejednokrotnie. W dzień naszej wyprowadzki “na swoje” postanowiłam, że zrobię dla wszystkich śniadanie. I to właśnie tego dnia, czyli dwa lata temu, zaczęła się moja przygoda z tym cudownym urządzeniem, którym jest alarm.  
Był to sobotni poranek, godzina 7:00, wrzuciłam pieczywo do tostera i zajęłam się robieniem jajecznicy, kiedy to nagle usłyszałam JEGO dźwięk. Myślę, że sąsiedzi w promieniu jednego kilometra również mieli okazję go usłyszeć. Odwróciłam spanikowany wzrok w kierunku tostera i jedyne co udało mi się dostrzec, to dwa wyskakujące z niego węgielki, które jeszcze kilka minut wcześniej były chlebem tostowym. Chmura dymu unosząca się z nad tostera pobudziła nie tylko alarm przy wejściu do kuchni, ale też ten znajdujący się na piętrze, centralnie pomiędzy wszystkimi sypialniami. Nieświadoma, czy alarm ten skutkuje wizytą straży pożarnej czy też nie, zaczęłam w panice biegać po domu, otwierając w pośpiechu wszystkie okna, niestety, nawet to nie pomogło, alarm wył na cały regulator. Patrząc bezradnie na Nieślubnego Męża wykrzyczałam, że ma to natychmiast wyłączyć albo zrobić cokolwiek, żeby przestało wyć, ale był to również jego debiut w tym temacie. Takim sposobem, o godzinie 7:05 całą rodzinę postawiłam na nogi, ze śniadania nie wyszło nic, bo węgielki tostowe nie nadawały się do zjedzenia, a jajecznica ścięła się tak, że można by nią co najwyżej okno wybić. Na końcu okazało się, że alarm ma cudowny przycisk, który go wyłącza, straż pożarna nie planuje żadnej akcji ratunkowej pod tytułem “TOST”,  a sąsiedzi nawet nie reagują na dźwięk takiego alarmu. Od tamtego czasu ja i ON jesteśmy naprawdę bliskimi znajomymi. 
   Na nowym mieszkaniu alarm przeciwpożarowy był na szczęście zamontowany dość daleko od kuchni, więc było względnie bezpiecznie. Zaraz obok alarmu, nad drzwiami wejściowymi, była deszczownica, której (na szczęście) nie miałam okazji testować, a obok niej  na ścianie czujnik CO. Drugi alarm przeciwpożarowy znajdował się na drugim końcu mieszkania, obok łazienki i obu sypialni. Pewnego poniedziałkowego pochmurnego dnia, kiedy ja i mój Nieślubny Mąż mieliśmy dzień wolny, oglądaliśmy telewizje, leżąc na kanapie, pijąc kawę i regenerując się przed kolejnym całym tygodniem pracy. Pogoda była paskudna, zimno, ciemno i pochmurno, idealne warunki do leniuchowania, drzemek w przerwach między jednym filmem a drugim. Właśnie wtedy ponownie usłyszeliśmy TEN dźwięk, ale nie to było w tym wszystkim najgorsze... dźwięk ten nie wydobywał się z alarmu przeciwpożarowego, a czujnika CO, niedaleko którego znajdował się piec gazowy. Niewiele myśląc pootwierałam w domu wszystkie okna na oścież, myśląc intensywnie “Dzwonić po karetkę, czy nie dzwonić?! Umrę, czy nie umrę?! Na pewno się zaczadziliśmy, przecież senność to jeden z objawów!”. Strach i panika trwały około minuty, kiedy to dźwięk niespodziewanie ucichł. Po godzinie, kiedy największy szok minął, zamknęliśmy wszystkie okna i zaczęliśmy się zastanawiać, co spowodowało uaktywnienie się tego alarmu. Równo miesiąc póżniej, również w poniedziałek, dowiedzieliśmy się, co to było. Wracając z pracy, o godzinie 13:00, napotkałam dwóch panów, elektryka i gazownika, stali na półpiętrze klatki schodowej i naciskali guzik “TEST”, który znajdował się przy każdym numerze mieszkania. Wspinając się po schodach słyszałam, jak w każdym mieszkaniu po kolei rozbrzmiewa przepiękna melodia alarmu. Co miesiąc, co poniedziałek, o tej samej porze....
   Wydawało by się, że wystarczy już przygód, ale nie! Przez ostatnie kilka miesięcy miałam przerwę od tych dźwięków, myślałam, że już nie pamiętam, jak brzmią. Niedawno przekonałam się, że jednak jest to sygnał, którego nie da się zapomnieć... Rok temu zmieniliśmy mieszkanie na wolnostojący dom z garażem, w którym zamontowany jest piec gazowy dwufunkcyjny. Na piętrze są dwie sypialnie,  gdzie jedna z nich znajduje się nad garażem, kuchnia z salonem i łazienka. Kuchnia jest umiejscowiona po przekątnej od garażu, ale to właśnie w niej zamontowano czujnik CO, zaś alarm przeciwpożarowy umiejscowiony jest przy schodach, w przedpokoju. Całkiem niedawno, ja, Nieślubny Mąż i moja siostra oglądaliśmy wieczorem film, było to grubo po dziesiątej, kiedy zaczął wyć czujnik CO. Nauczona już doświadczeniem, pootwierałam wszystkie okna, podeszłam do alarmu i nacisnęłam guzik “RESTET”, alarm ucichł, ale niestety tylko na kilka sekund, po czym znów zaczął wyć. Na szczęście tutaj nie jest on połączony ani z prądem, ani z żadnym innym alarmem, więc niewiele myśląc wyciągnęłam z niego stare, wsadziłam nowe baterie i problem został  rozwiązany w mniej niż 5 minut. 
   Wszystko to brzmi pięknie, gdyby nie fakt, że w zeszły weekend, około  godziny 3 nad ranem usłyszałam jeden ton dźwięku, który wyrwał mnie z dość głębokiego snu. Piknął raz, a ja już byłam gotowa aby otwierać okna czy skakać po drabinie, żeby go wyłączyć, nic takiego jednak nie było potrzebne. Następnego dnia przeanalizowałam całą sytuację i doszłam do wniosku, że nie mógł być to alarm z kuchni, bo dźwięk był za głośny, więc stwierdziłam, że to alarm przeciwpożarowy. Ale dźwięk ten przez kolejne kilka dni się nie pojawił, ani w dzień, ani w nocy, pomyślałam, że musiało mi się przyśnić... Myślałam tak aż do wczoraj, kiedy wróciłam z pracy o 6 rano, wzięłam gorący prysznic, zadzwoniłam do Nieślubnego Męża i poszłam spać. Po 12 godzinnej zmianie zasypianie nie jest wielkim wyzwaniem, zajęło mi to kilka minut, aż tu nagle, znów ten dźwięk! Nasłuchiwałam kolejne kilkanaście minut, czy dźwięk się powtórzy, ale ponownie nic takiego nie miało miejsca. Zasnęłam i wtedy się zaczęło. Udało mi się zdrzemnąć dosłownie 30 minut, kiedy to powtarzalność dźwięku “PIP” była coraz częstsza. Najpierw co 30 minut, potem co 10, następnie co 5. Wyczytałam w internecie, że to informacja o słabej baterii. bo ten typ alarmu nie dość, że jest podpięty do sieci, posiada dodatkową baterię awaryjną, w razie gdyby nie było prądu a doszłoby do pożaru. Ze względu na moje metr pięćdziesiąt w kapeluszu, wymiana tej baterii mnie przerosła i to dosłownie, więc musiałam zorganizować sobie pomoc. Kolega Nieślubnego Męża przyjechał, wymienił baterię, zresetował czujnik i po problemie, a ja mogłam spokojnie wrócić do spania, żeby mieć siłę na kolejny dzień w pracy. Nie minęło 30 minut, kiedy alarm zamiast “PIP” zaczął robić “PIP-PIP”, tak, dźwięk był teraz podwójny, rozbrzmiewał w różnych, nieregularnych odstępach czasowych. Pomoc nadjechała ponownie, ściągnęliśmy alarm i zaczęliśmy zastanawiać się, o co mu chodzi, przeczytaliśmy instrukcję wymiany baterii i nas zmroziło. Jest to alarm starszej generacji, czyli niezniszczalny, bo pomimo, że odepnie się go z sieci, wyciągnie baterię, to on nadal ma zapas energii w sobie (jakiś wbudowany akumulator), która pozwala mu na wydawanie dźwięków przez kolejne 7 dni. Zaczęłam obmyślać plan, jak i w co go zawinąć, gdzie go schować, żeby stłumić dźwięk na tyle, żeby nie denerwował sąsiadów, a przede wszystkim nie wkurzał mnie. Zanim jednak wcieliłam mój genialny plan w życie, podpięliśmy go ponownie, zresetowaliśmy, chcieliśmy sprawdzić, czy zmieni się jakkolwiek ilość “piknięć”. I wtedy wydarzyło się coś, co zwaliło mnie z nóg, w momencie montowania alarmu do sufitu usłyszeliśmy ten dźwięk, ale nie był to alarm, który mieliśmy w ręce! Wyprowadzona z równowagi, wyciągnęłam baterie z czujnika CO, bo innych alarmów w domu już nie mam, z nadzieją, że to rozwiąże mój problem.  Wypiłam kawę i pobiegłam do pracy z myślą, że jeśli po powrocie znów będzie coś piszczeć, to się  poddaję, bo wyeliminowałam w domu już WSZYSTKO, dosłownie wszystko, co mogłoby wydawać jakikolwiek dźwięk...


Comments

Popular Posts