Na
wstępie chciałam was przeprosić, za moją
niesystematyczność. Za to, że musieliście tak długo czekać na
kolejny post, ale obiecuję, że od teraz postaram się być bardziej
regularna.
W
ostatnim czasie wiele się u mnie zmieniło... Przede wszystkim
miejsce zamieszkania! Tak, od tygodnia jestem już w Polsce, kot
przeżył podróż zadziwiająco dobrze, a moje auto zniosło trasę
lepiej niż myślałam, ale od początku.
Jeszcze
w styczniu złożyłam w pracy wypowiedzenie, więc klamka zapadła,
do końca lutego musiałam się wyprowadzić z mieszkania. Weekendowo
zaczęłam powoli pakować nasze rzeczy, jednak ilość kartonów
zatrważająco rosła ale ilość rzeczy w szafkach nie za bardzo się
zmniejszała. Tydzień przed przylotem mojego Nieślubnego Męża
dostałam ataku paniki, dosłownie. Wzięłam się za pakowanie
butów, wyciągnęłam z szafek wszystkie kartony z butami,
posegregowałam je. Kilka(naście) par oddałam dzieciom znajomych
(noszę rozmiar 35, czyli angielskie 2), a całą resztę zaczęłam
układać w dużych kartonach. Po wypełnieniu drugiego ogromnego
kartonu dotarło do mnie, że wcale nie będzie to takie proste
spakować wszystko i wyjść. Koniec końców zapakowaliśmy 35
kartonów, a łącznie nadaliśmy 600kg rzeczy. Pan od przeprowadzki
przyjechał autem mniejszym niż zapewniał, wszystko zmieściło się
dosłownie „na styk”. Podczas załadunku zdążył zniszczyć
komodę i był wielce oburzony, kiedy zwróciliśmy mu uwagę. Burak.
Meble i kartony odjechały, a my ostatnią noc w naszym angielskim
domu spaliśmy na podłodze. Następnego dnia o poranku, dotarło do
mnie, że za kilka godzin wyruszamy w długą podróż, a ja ledwo
się ruszam. Chyba już jestem za stara na spanie na ziemi, bo
wierzcie mi, czułam każdą swoją chrząstkę, bolało mnie chyba
wszystko.

Czekając
na panią z agencji mieszkaniowej, która miała przyjść o 10 aby
odebrać klucze, zjedliśmy ostatnie angielskie śniadanie,
zapakowaliśmy kota do klatki oraz resztę rzeczy do auta. Około 9
rano zaczął padać śnieg (!), w wiadomościach ogłaszali czerwony
alert, możliwość zamknięcia dróg w całej Anglii, brzmi
świetnie, nie? To jeszcze nie koniec przygód. O 10:05 zadzwoniłam
do agencji zapytać, o której ktoś przyjedzie, bo nie ukrywam, że
nam się spieszy, a w odpowiedzi usłyszałam: „Dzisiaj nikt nie
przyjedzie, ponieważ wizyta zapisana jest na jutro. Nawet gdyby było
to dzisiaj, nikt nie byłby w stanie przyjechać, ze względu na
panujące warunki pogodowe. ”. Powinniście widzieć moje
zdziwienie na twarzy, byłam tym bardziej zszokowana, ponieważ dzień
wcześniej dzwoniłam tam, w celu potwierdzenia daty i godziny
naszego spotkania i wszystko zostało umówione na TEN dzień.Wierzcie
mi, że pani, która mnie o tym poinformowała miała szczęście, że
rozmawiała ze mną, bo gdyby to Nieślubny Mąż dzwonił...
prawdopodobnie zostałaby ona wyciągnięta przez słuchawkę
telefonu. Po wymianie zdań z panią z agencji, opuściliśmy
mieszkanie, klucze zostawiliśmy w kuchni na stole, a drzwi i garaż
zostawiliśmy otwarte, wszystko według instrukcji jakie
otrzymaliśmy. Jednocześnie zostaliśmy poinformowani, że jutro o
godzinie 10:00 w mieszkaniu zjawi się agent i wyśle nam maila z
informacją, czy wszystkie warunki zostały spełnione. W Anglii jest
specjalna lista rzeczy do zrobienia zanim się wyprowadzisz. Śnieg
stopniał dopiero w sobotę, więc mieszkanie stało otwarte do
wtorku, dopiero wtedy przyjechał ktoś zabrać stamtąd klucze.
O
godzinie 11:00 zaczęliśmy naszą podróż w kierunku Dover, która
miała zająć 6 godzin, z przerwą na śniadanie. Kiedy zostało nam
10 minut do celu, zmieniliśmy godzinę rezerwacji na wcześniejszą,
dopłaciliśmy kilka funtów za zmianę rezerwacji i pojechaliśmy na
odprawę paszportową.
Kilka
godzin wcześniej zapakowaliśmy kota do klatki, w której było
wszystko, łącznie z przejściem do kuwety. Klatka stała w salonie
od kilku tygodni, żeby Luna mogła się do niej przekonać, nadać
jej swój zapach oraz żeby nie było to dla niej obce miejsce. 4 dni
przed wyjazdem zaczęłam jej podawać tabletki uspokajające, które
według mnie nie dawały kompletnie żadnych efektów, ani w
pierwszym dniu podawania ani w piątym, ani nigdy. Do tabletek
dokupiłam specjalny spray,który działa na kota uspokajająco, gdyż
są to czyste feromony. Nie do końca rozumiem jak, co i dlaczego,
ale też się nie zagłębiałam w to zbytnio, działały i to było
najważniejsze. Chwilę przed wyjazdem, spryskaliśmy całe auto,
wszystkie koce, żeby zawarty w sprayu alkohol mógł swobodnie
wyparować. Wsadziliśmy kota do klatki, na początku była nerwowa,
próbowała przecisnąć się między kratkami, za każdym razem
kiedy wysiadałam z samochodu, jednak po godzinie jazdy przestała
nawet miauczeć, spokojnie leżała w rogu klatki. Ona miała
wygodnie, klatka, którą kupiłam była ogromna, kuweta też do
najmniejszych nie należy. Za to my z przodu... fotel pasażera był
prawie maksymalnie przesunięty do przodu, dla mnie to nie problem,
ale dla Nieślubnego Męża... Wszystko było zamontowane z najwyższą
precyzją. Tak nam się wydawało, dopóki przed odprawą paszportową
nie uświadomiłam sobie, że będziemy musieli wyciągnąć kota z
klatki aby umożliwić zeskanowanie chipa. Oczywiście, szelki oraz
smycz pojechały wraz z meblami, a tylko na podróż zostały
zakupione. Stanęliśmy w sklepie, kupiłam najtańsze szelki, żebym
miała pewność, że kiedy będą ją skanować, kot nie da rady mi
się wyrwać, obmyśliliśmy plan jak wyciągniemy ją z klatki, bo
to też było wyzwanie i podjechaliśmy do odprawy. Podałam pani w
okienku nasze dokumenty oraz numer rezerwacji, pani oddała wszystko
po chwili i zapytała, czy podróżowaliśmy już wcześniej z kotem.
Mówię, że nie, że to pierwszy raz, a w odpowiedzi słyszę
„Proszę się nie martwić, wyjeżdżając z Wielkiej Brytanii nikt
nie interesuje się paszportem czy skanowaniem chipa, także zwierzak
bez stresu może podróżować dalej, szerokiej drogi. Baj.”. Takim
sposobem, wydałam £300 na paszport, szczepienia i bilet dla kota
tylko po to, żeby nikogo to nie interesowało. Tak czy siak paszport
musiał być.
Przejechaliśmy
przez bramki i ustawiliśmy się w kolejce do załadunku na pociąg.
Nie powiedziałam wam najlepszego! Mam problem z tunelami. Wiem,
brzmi to dziwnie i niepoprawnie, ale tak jest. Nie mam klaustrofobii,
a jednak kiedy jadę w tunelu na tyle długim, że nie widać
„światełka” z jednej czy drugiej strony, mam problemy z
oddychaniem, dostaję ataku paniki. Świadomie wybrałam tunel
zamiast promu, żal mi było zostawić kota na kilka godzin w
samochodzie, sama podróż była dla niej wystarczająco stresująca.
Wjechaliśmy do pociągu, który wyglądał jak podłużny parking
podziemny, naciągnęłam czapkę na oczy i starałam się myśleć,
że jadę nocą w pociągu, nie w tunelu. Kiedy zaczęło zatykać mi
uszy, zaczęłam się stresować, płytki oddech, pot na czole,
strach. Nieślubny Mąż zasnął z głową na moich kolanach,
starałam się nie ruszyć, aby go nie obudzić, przed nami nadal
było 16 godzin jazdy. Przynajmniej on się wyspał. Opanowałam
atak, z czego jestem naprawdę dumna, wyjechaliśmy z tunelu, teraz
już nic nie mogło stanąć nam na przeszkodzie. Aż do czasu, kiedy
osłona pod silnikiem zaczęła ocierać o podłoże, kiedy były
jakieś wyboje... Na niemieckiej autostradzie, które są takie
super, masa była nierówności, o które, niestety, kilka razy
przytarliśmy podwoziem jadąc z dość dużą prędkością. Kiedy
zdażyło mi się to któryś raz, znacznie zwolniłam, a po chwili
coś zaczęło trzepotać, bardzo, głośno, przerażajaco. Zjechałam
na parking dla tirów, była godzina 3 rano, 15oC, ogólnie
ciemno, zimno, strasznie. Nieślubny Mąż zanurkował pod auto,
byliśmy przygotowani na wszystko, ale nie mieliśmy nic, czym można
było przykręcić tą metalową płytę. Jak to mówią, potrzeba
matką wynalazków, mój MacGyver wyciągnął swoją sznurówkę z
buta i przywiązał ją w kilku miejscach, więc mogliśmy jechać
dalej. Kiedy wyjeżdżaliśmy z parkingu minęło nas kilka
samochodów, które trzepotały dokładnie tak samo jak my, okazało
się, że to droga wydawała takie dźwięki! Jednak naprawa naszego
auta również była konieczna, żebyśmy mieli pewność, że nam
się nic nie podwinie czy nie urwie, czy cokolwiek mogło się z tym
stać. Na szczęście więcej przygód z samochodem nie mieliśmy,
mimo że wydawało nam się, że jesteśmy przygotowani na wszystko.
Mój samochód nie ma opony zapasowej, nie przewiduje takiej opcji,
więc przygotowaliśmy się i na to, kupiliśmy zestaw do naprawy
opony, który zawierał wszystkie niezbędne rzeczy aby załatać
oponę, oraz małą elektryczną pompkę, która jak się później
okazało, nie działała. Dobrze, że dowiedzieliśmy się o tym
kilka dni temu, a nie w czasie naszej podróży.
Nie
licząc kilku przystanków na tankowanie, nie mieliśmy już ani
większych przygód, ani dłuższych postoi, więc po 24 godzinach od
wyjazdu, szczęśliwe dojechaliśmy do domu. Zapomniałam dodać,że
całą drogę przejechaliśmy na letnich oponach, bo kto w Anglii ma
zimowe? Nikt. Czy można je gdzieś kupić? Nie.NA szczęście był
mróz i ani grama śniegu na całej, dwutysięcznokilometrowej
trasie.
Jeśli
macie jakieś pytania, jak zorganizować przeprowadzkę
międzynarodową, czy jak przygotować zwierze do takiej podróży,
albo inne pytania, piszcie!
Wkrótce
opowiem wam, jak mi idzie szukanie pracy oraz jak (nie)odnajduję się
w Polsce.
Miłego
weekendu!
Comments
Post a Comment